«Cztery pierwsze lata mego dzieciństwa przeżyłam szczęśliwie
w harmonijnej rodzinie: z moim ojcem, nauczycielem w Kwangdżu, mamą, z
młodszym o dwa lata bratem i dziadkiem. Wojna koreańska, rozpoczęta 25
czerwca 1950 roku, przyniosła mojej rodzinie nieszczęście. Gdy
wkroczyły wojska komunistyczne, cała moja rodzina rozproszyła się.
Ojciec i dziadek znaleźli się w komunistycznym więzieniu i już nie
wrócili. Nigdy nie dowiedzieliśmy się niczego o ich losie.
Czy zostali zabici, albo czy deportowano ich do Korei Północnej?
Od czwartego roku życia łzy stały się moimi ciągłymi towarzyszami.
Byłam bojaźliwa, samotna, pełna wątpliwości, nie mogłam się należycie
rozwijać i pracować nad sobą.
Wszyscy byli zakłamani; niebo było zaciemnione; czułam się samotna i
błąkałam się po naszym domu, wołając ciągle ojca, którego
straciłam [...]. Gdy mój młodszy brat umarł w wieku trzech
lat, zostałam sama z mamą. Trudności i problemy nie omijały nas.
Wyjechaliśmy do miasta Kwangdżu. Mama wiele pracowała, chcąc umożliwić
mi wykształcenie. Szkołę skończyłam w wieku 18 lat. W 1972 roku, mając
25 lat, poślubiłam Juliana. Mamy czworo dzieci [...]»
«Lekarze myśleli, że nie ma już innego wyjścia, jak czekać na
śmierć. Gdy znów wróciłam do domu, moi krewni
czynili wszystko, co tylko było możliwe. Ale i to nie przynosiło żadnej
poprawy. Wówczas pogodziłam się z losem [...]. Postarałam
się nawet o cyjanek i napisałam testament z uwagami dla tej,
która byłaby drugą żoną mego męża. W tym właśnie czasie, za
pośrednictwem mego męża, Bóg wzywał mnie do
Kościoła».
Był to dla mnie głos samego Ducha Świętego usłyszany z ust tego
kapłana. W tym samym momencie poczułam, jak moje lodowate ciało stało
się gorące i zaczęłam się nadmiernie pocić [...] . Trzy dni po moim
spotkaniu z owym kapłanem miałam sen, albo usłyszałam głos,
który mówił do mnie: «Zbliż się do
Biblii; słowa Biblii są rzeczywiście żywymi słowami». Kiedy
obudziłam się, była godzina trzecia nad ranem. Otworzyłam Biblię w
przypadkowym miejscu i natrafiłam na opowiadanie o kobiecie cierpiącej
na krwotok. Mówiła sobie: «Żebym się choć Jego
płaszcza dotknęła, a będę zdrowa». Jezus powiedział jej:
«Ufaj, córko! Twoja wiara cię ocaliła»
1|◀
.
Uwierzyłam tym słowom Jezusa i pomyślałam, że właśnie zostały do mnie
skierowane. Rzeczywiście zostałam całkowicie uzdrowiona, jeszcze w
czasie mojego katechumenatu.
[...] Mój mąż był niezmiernie szczęśliwy, że powstałam z
martwych, i wziął mnie dwa razy w podróż mówiąc,
iż jest to nowa podróż poślubna. Mogliśmy ponownie otworzyć
salon fryzjerski, choć nie mieliśmy ani grosza na wynajęcie jakiegoś
pomieszczenia. Pan sam nawiedził nas i obdarzył o wiele hojniej
łaskami, niż mogliśmy sobie tego życzyć.
[...] W kwietniu 1982 roku ofiarowałam na nowo moje cierpienia Panu.
Powiedziałam Mu: «Panie, chociaż z powodu choroby musi
cierpieć moje tak mało ważne ciało, to i tak będę szczęśliwa, jeśli te
cierpienia choćby tylko w jakiejś mierze będą mogły służyć Twoim
planom». Od tego czasu dręczyło mnie cierpienie, a Jezus
zaczął mi pokazywać Swoje otwarte Serce na wiele sposobów.
Innym razem, gdy znajdowałam się w domu rekolekcyjnym u
sióstr, ukazał mi się Jezus o trzeciej godzinie nad ranem.
Jego pierś była otwarta tak, że mogłam widzieć przebite, krwawiące
Serce. Zawołałam: «Panie, co mogę uczynić dla Twego
zranionego Serca?» Pan odpowiedział mi: «Przez
każdy grzech popełniany przez grzeszników rwie się Moje
Serce na kawałki. Wy, którzy Mnie znacie, powinniście
wynagradzać Memu tak rozdartemu Sercu».
W następnym okresie musiałam przebywać kilka razy w szpitalu. [...] Za
każdym razem Jezus udzielał mi łaski, bym mogła dla Niego cierpieć.
Rozważałam także w tym czasie Siedem Boleści Maryi.
W maju 1985 roku stanęłam znów w obliczu śmierci. Gdy z
jednego szpitala zostałam przeniesiona do drugiego, ofiarowałam swe
cierpienia za nawrócenie grzeszników. Wstawałam o
piątej rano, by do siódmej rozważać cierpienia Pięciu Ran
Jezusa i Siedmiu Boleści Matki Bożej. W ten sposób mogłam
kontynuować w szpitalach moje życie modlitwy.
[...] Gdy opuściłam po raz ostatni szpital, musiałam posługiwać się
respiratorem, który uciskał mi piersi i utrudniał
oddychanie. W czasie pobytu w szpitalu mogłam jeść tylko ryż, po
opuszczeniu go byłam już w stanie przełknąć trochę kaszy jaglanej. W
ten sposób mogłam składać w darze coraz więcej ofiar i
cierpień.
Byłam gotowa dziękować Bogu nawet wtedy, gdyby zechciał mnie wezwać do
Siebie. Nasze dzieci były już duże, mieliśmy oszczędności. [...] Czego
miałabym się bać, skoro całkowicie zdałam się na wolę Bożą?
[...] 29.VI.1985 roku pojechałam autobusem z innymi parafianami do wsi
Kkot-Tongnai
2|◀
.