Dzieci moje, piszę wam to dlatego, żebyście nie grzeszyli. Jeśliby nawet
ktoś zgrzeszył, mamy Rzecznika wobec Ojca — Jezusa Chrystusa sprawiedliwego.
On bowiem jest ofiarą przebłagalną za nasze grzechy i nie tylko za nasze,
lecz również za grzechy całego świata.
BT, 1 Jn 2:1-2
LuxDei.pl
"Wydaje się nam niekiedy, że grzech to tylko obraza Pana Boga. Tymczasem
jest to tylko jeden aspekt grzechu. Drugi — to zranienie samego siebie.
Grzechy nawet po spowiedzi pozostawiają w nas pewien ślad; coś się w nas
odkłada, pozostaje duchowy paraliż, który polega na tym, że nie jesteśmy
w stanie wykonać ruchu ku dobru".
Tomasz Kwiecień OP
"Mój synu, ty pewnie myślisz, że grzech to przekroczenie Prawa. Nie. Grzech to gwałt,
zdrada zadana Miłości".
Św. Ojciec Pio
Wydaje się, że dzisiaj zapomnieliśmy o powołaniu do
bezgrzeszności, pojętej jako życie bez grzechu zrywającego naszą więź z
Chrystusem. W tym sensie bezgrzeszność nie oznacza jakiejś
wyimaginowanej doskonałości moralnej, ale trwanie — pomimo własnej
słabości — w łasce, dzięki której jesteśmy przybranymi
synami Boga Ojca. Pierwsi chrześcijanie traktowali to powołanie do
życia w Bogu bardzo poważnie. Stąd znajdujemy w Nowym Testamencie tak
mocne wypowiedzi jak ta z Listu do Hebrajczyków:
„Niemożliwe jest bowiem tych — którzy raz
zostali oświeceni, a nawet zakosztowali daru niebieskiego i stali się
uczestnikami Ducha Świętego [...], a jednak odpadli — odnowić ku
nawróceniu” (6,6). Tekstu tego nie należy
oczywiście interpretować jako wskazania niemożliwości odpuszczenia
grzechów, ale jako podkreślenie krańcowych konsekwencji
grzechu, a szczególnie odejścia od wiary. Zauważmy jednak,
iż w tej perspektywie sakramentalna pokuta i pojednanie nie są jakąś
prostą procedurą, która w stosunkowo bezbolesny
sposób pozwala zaradzić grzechowi w myśl zasady: »Zgrzeszyłeś? Co za
problem?! Wyspowiadasz się i po krzyku«.
Czy zatem nosimy w sobie wiarę w moc Boga, który chce i może
zachować człowieka w stanie nazywanym łaską uświęcającą? Czy nie jest
tak, że zamiast ulegać Bożemu działaniu w nas i świadczyć o Jego
skuteczności, wyznajemy — w gruncie rzeczy zdroworozsądkową —
teorię o nieusuwalnej nędzy człowieka, który im częściej
biegnie do kratek konfesjonału tym lepiej? Tymczasem Dobra Nowina nie
polega na wezwaniu: »Idź
i wróć jak najszybciej, aby znowu wyznać grzechy!«,
ale na słowie-obietnicy: »Idź
i nie grzesz więcej!« Przy czym nie chodzi tu o
zachętę do nadzwyczajnego wysiłku, ale o wskazanie na moc płynącą z
wiary: Jeśli będziecie mieć wiarę jak ziarnko gorczycy, to nic nie
będzie dla was niemożliwe (por. Mt 17,20). Wezwanie do bezgrzeszności
nie jest więc jakimś nadludzkim moralizmem, ale obietnicą, że
Bóg może nas ustrzec od grzechu. Bez wiary w tę obietnicę
nie miałyby sensu słowa wypowiadane w każdej Mszy świętej:
„Wspomóż nas w swoim miłosierdziu, abyśmy
zawsze wolni od grzechu
i bezpieczni od wszelkiego zamętu, pełni nadziei oczekiwali przyjścia
naszego Zbawiciela”.
Czy współcześni chrześcijanie rozumieją i wcielają w życie
Chrystusowe: »Idź i nie grzesz więcej!«? A może raczej zdają się
myśleć: »Nigdy od grzechu wolny nie będę, a zatem powinienem spowiadać
się jak najczęściej!« Sobór Laterański IV (1215 r.)
wprowadził obowiązek dorocznej spowiedzi. Sobór Trydencki
potwierdził tę praktykę. Trzeba jednak zauważyć, że istnieje tu pewna
rozbieżność wypowiedzi. Otóż Lateran IV postanowił, że
„wszyscy wierni obojga płci, doszedłszy do używania rozumu,
powinni osobiście przynajmniej raz w roku wiernie wyznać wszystkie swoje grzechy
własnemu kapłanowi”. Trydent stwierdza jednak, iż Jezus
Chrystus „pozostawił po sobie zastępców kapłanów [...] jako zwierzchników i
sędziów, którym mają być przedstawione wszystkie grzechy ciężkie
[...]. Powszednie zaś grzechy, które nas nie pozbawiają
łaski Bożej i w której częściej upadamy, można przemilczeć
bez winy i odpokutować innymi środkami”. Wyniki dyskusji
dotyczącej powyższej rozbieżności J. Delumeau streszcza następująco:
„nakaz dorocznej spowiedzi odnosi się w ścisłym sensie
jedynie do grzechów śmiertelnych, ale tak czy owak lepiej
stanąć przed księdzem przynajmniej raz w roku, z obawy przed wywołaniem
skandalu i żeby oświadczyć, iż nie mamy na sumieniu żadnego grzechu
śmiertelnego”.
W obowiązującym Kodeksie Prawa Kanonicznego czytamy natomiast:
„Każdy wierny, po osiągnięciu wieku rozeznania, obowiązany
jest przynajmniej raz w roku wyznać wiernie wszystkie swoje grzechy
ciężkie” (kan. 989). Sformułowanie to przytacza najnowszy
Katechizm Kościoła Katolickiego (nr 1457). Wynika z tego, że obowiązek
spowiedzi w sensie ścisłym dotyczy grzechów ciężkich. Czy
można więc wyobrazić sobie dobrego chrześcijanina, który
przez lata nie przystępuje do sakramentu pokuty?
Dotykając tych kwestii powinniśmy unikać mieszania problemu
„grzeszności” i/lub „bezgrzeszności” człowieka z tym,
co moglibyśmy nazwać jego rozwojem wewnętrznym. Inaczej bowiem Spowiedź świętą
traktują ludzie, którzy przechodzą od jednego grzechu
śmiertelnego do drugiego grzechu śmiertelnego, a inaczej ludzie,
którzy „usilnie postępują w oczyszczaniu się ze
swoich grzechów [...] i wznoszą się od dobrego do
lepszego”, chyba, że założymy, że ci już spowiedzi nie
potrzebują, bo nie grzeszą ciężko — tylko czy mamy do tego prawo? W
tym miejscu należy postawić sobie fundamentalne dla niniejszych
rozważań pytanie: co to jest sakrament i czy jego potrzeba ustaje wraz
z wewnętrznym przeorientowaniem życia chrześcijanina?
Uwalniając nasze umysły od „scholastycznych”
wyobrażeń spróbujmy spojrzeć na problem powołania do
bezgrzeszności niejako „z lotu ptaka”, aby
móc w ten sposób ogarnąć całą jego bogatą strukturę. Sakrament, jest to znak widzialny, który z ustanowienia Chrystusa Pana daje nam
łaskę Bożą. I to właśnie jest główną „funkcją” sakramentu w ogólności: bycie
„nośnikiem” łaski Bożej.
Współczesnemu katolikowi, słyszącemu nawoływanie do jak
najczęstszej spowiedzi, trudno jest zapewne zrozumieć sens stosowanej w
Kościele pierwotnym jednorazowej pokuty publicznej, która w
dodatku rozumiana była jako coś, czego dojrzały chrześcijanin powinien
uniknąć. Ktoś mógłby zapytać: Czy chrześcijanie pierwszych
wieków byli aż tak naiwni, by wierzyć w możliwość życia bez grzechu?
Powtórzmy więc raz jeszcze: Wiara w możliwość bycia wolnym od
grzechu nie opiera się na zaufaniu w moc człowieka, ale poznaniu
wielkości łaski, jaką Bóg pragnie obdarzyć człowieka.
Ponadto stan, który nazywamy bezgrzesznością, nie oznacza
wyidealizowanej doskonałości, gdzie nie ma miejsca na najmniejsze
słabości. Chodzi o wolność od grzechu pojmowanego w pełnym sensie tego
słowa. Tego rodzaju grzech, zwany grzechem ciężkim lub
śmiertelnym, niszczy wspólnotę człowieka z Bogiem. Polega on
na wolnej, egzystencjalnej i radykalnej decyzji przeciwstawienia się
woli Bożej; zakłada pełną i jasną wiedzę, wolność i ciężką materię. W
sensie ścisłym tylko ten, kto popełnił taki grzech, ma obowiązek
przystąpienia do sakramentu pojednania. Inne grzechy, które
nazywamy powszednimi, mogą zostać zgładzone poprzez osobistą modlitwę,
odmówienie aktu pokutnego, przyjęcie Komunii świętej itp. W
przypadku grzechów powszednich, które nie niszczą
więzi z Bogiem i ze wspólnotą Kościoła, trudno nawet
mówić o pojednaniu. Kto z kim miałby się bowiem jednać,
skoro jedność nie została zerwana? I jaki to wszystko ma związek ze
spowiedzią? Otóż taki, że jest ona przede
wszystkim sakramentem,
czyli środkiem do wzrostu łaski. Dlaczego więc pozbawiać
się go tylko z powodu braku grzechów ciężkich? Może warto
się spowiadać właśnie dla pomnożenia działającej w nas łaski Bożej?
Sakrament miłosierdzia jest bowiem najpewniejszym oparciem: tam goją
się wszelkie rany i wszelkie choroby znajdują lekarstwo. Ponieważ jest
on nie tylko sądem, w czasie którego zostają przebaczone
winy, lecz także lekarstwem dla duszy. Poza tym każda Spowiedź św.
zakłada postanowienie poprawy oraz pewne ukierunkowanie na przyszłość,
z racji czego jest łożyskiem kierownictwa duchowego. A Duch, to nie
logika (jeśli już, to bardzo odległa od jej ludzkiego stereotypu).
Zatem potrzeba ogromnej pokory i
wrażliwości, aby nie ulec diabelskiej pokusie uwikłania się w
szczegóły.
Nasuwają się jednak pytania: Jakie grzechy należy uważać za grzechy
ciężkie? Kiedy człowiek popełnia grzech ciężki? Katechizm Kościoła
Katolickiego mówi, m.in., że grzechem ciężkim, czyli
„śmiertelnym jest ten, który dotyczy materii
poważnej i który nadto został popełniony z pełną
świadomością i całkowitą zgodą” (nr 1857).
W innym miejscu czytamy: „Grzech śmiertelny wymaga pełnego
poznania i całkowitej zgody. Zakłada wiedzę o grzesznym charakterze
czynu, o jego sprzeczności z prawem Bożym. Zakłada także zgodę na tyle
dobrowolną, by stanowił on wybór osobisty. Niewiedza
zawiniona i zatwardziałość serca nie pomniejszają, lecz zwiększają
dobrowolny charakter grzechu” (KKK 1859). „Grzech
śmiertelny jest — podobnie jak miłość — radykalną możliwością
wolności ludzkiej. Pociąga on za sobą utratę miłości i pozbawienie
łaski uświęcającej, to znaczy stanu łaski” (KKK 1861).
Czy można więc wyobrazić sobie osobę, która nie dokonała
żadnego złego czynu dotyczącego tzw. materii ciężkiej, a pomimo to żyje
przez długie lata w stanie radykalnego zamknięcia się na nadzieję i
miłość, niszcząc w sobie w ten sposób działanie Bożej łaski?
I tu zaczynają się teoretyczne i praktyczne problemy. Dzisiaj jest
bowiem tak, iż niektórzy — wskazując na psychologiczne i
socjologiczne uwarunkowania ludzkiego działania — twierdzą, że bardzo
trudno jest popełnić grzech ciężki, inni natomiast, przeciwnie, skłonni
są go widzieć prawie wszędzie. Okazuje się, że odpowiedź na pytanie,
czy w danym przypadku mamy do czynienia z grzechem ciężkim, czy jedynie
powszednim, nie jest prosta. Trudność takiego rozróżnienia
skłania — zdaniem K. Rahnera — do tego, by zwracać się do Kościoła
o sakramentalne słowo przebaczenia, nawet jeśli ma się do wyznania
tylko grzechy lekkie. Nasuwa się jednak pytanie, czy rzeczywiście
niemożliwość uzyskania bezwzględnej pewności, co do stanu, w
którym się znajdujemy, powinna prowadzić do częstej
spowiedzi „na wszelki wypadek”? Kościół poucza nas, że „łaska,
należąc do porządku nadprzyrodzonego, wymyka się naszemu doświadczeniu
i może być poznana jedynie przez wiarę. Tak więc nie
możemy opierać się na naszych odczuciach czy naszych uczynkach, by na
ich podstawie wnioskować, że jesteśmy usprawiedliwieni i
zbawieni” (KKK 2005). Nikt nie jest obiektywnym sędzią we
własnej sprawie. Tym bardziej powyższa prawda nie powinna w nas budzić
lęku, który staramy się stłumić poprzez powtarzanie
magicznie traktowanych obrzędów (a takimi, niestety, mogą
stać się sakramenty, w tym spowiedź), ale winna budzić w nas postawę
ufności i bojaźni Bożej. Nikt zatem nie może twierdzić z zadufaną
pewnością, że znajduje się w łasce uświęcającej, ale skoro sumienie nie
wyrzuca nam w sposób oczywisty żadnego grzechu ciężkiego, to
nie musimy poddawać się sakramentalnej pokucie. Świadomi jednak swojej
słabości nieustannie zawierzajmy siebie i bliźnich Bożemu miłosierdziu,
rozważając dobrodziejstwa Boga w swoim życiu, a On zachowa nas w stanie
łaski, która ma wymiar uświęcający.
Cóż zatem wynika z powyższych rozważań? Nie chodzi w nich
oczywiście o przekreślanie praktyki tzw. spowiedzi z pobożności
(lub jak kto woli terapeutycznej). Bo choć „wyznawanie
codziennych win (grzechów powszednich) nie jest ściśle konieczne, niemniej
jest przez Kościół gorąco zalecane” (KKK 1458).
Ukochanie częstej spowiedzi jest jasnym znakiem wewnętrznej
delikatności i miłości do Boga. Jej brak lub lekceważenie mogą
wskazywać natomiast na zanik wewnętrznej delikatności i bardzo często na
prawdziwe otępienie w dziedzinie rzeczy nadprzyrodzonych. Częsta
spowiedź zobowiązuje nas do zaangażowanej walki ze świadomie
popełnionymi grzechami lekkimi. Takie powinno być nasze zachowanie się
i niezłomna wola, jeśli dostępujemy łaski częstego spowiadania się.
Z drugiej strony jest oczywiste, że częsta spowiedź okaże się dobra i
pożyteczna właśnie wtedy, kiedy coraz bardziej będziemy ufali, że
poradzimy sobie nawet z grzechem lekkim. Wysiłek i szlachetne zaangażowanie w
przezwyciężanie świadomie popełnianych grzechów lekkich (w tym
wszelkiego rodzaju niewierności) jest barometrem, dzięki
któremu możemy sprawdzić, jak dalece, z jaką powagą i jakimi
wynikami praktykujemy częstą spowiedź.
Częstotliwość spowiedzi zdeterminowana jest osobistymi potrzebami
naszej duszy. Jeśli ktoś (np. osoba konsekrowana) jest
szczególnie zobowiązany we wszystkim wypełniać wolę Boga,
poleca mu się spowiedź tygodniową, albo przynajmniej co piętnaście dni.
W przypadku sumienia skrupulanckiego, warto zwiększyć przedział czasowy
miedzy kolejnymi spowiedziami. Gdyby zaś miały miejsce ciężkie upadki
czy błędy, trzeba od razu iść do Sakramentu Życia.
Snując refleksję o powołaniu do bezgrzeszności
warto uświadomić sobie skalę ewolucji jaką pod działaniem Ducha
Świętego przeszedł sakrament pokuty na przestrzeni wieków,
ustrzeże nas od pewnych niebezpieczeństw związanych ze
współczesną formą spowiedzi, w tym ze spowiedzią wyłącznie z
pobożności, a także przyczyni się do głębszego podjęcia odnowy, do
której wezwał nas Sobór Watykański II.
Bóg bowiem nie jest zimną abstrakcją, On jest Bogiem z
„krwi i kości”, Zmartwychwstałym, który
każe Tomaszowi włożyć rękę do Jego boku. Być może Bóg jest
bardziej „zmysłowy” niż możemy sobie to wyobrazić.
Jeżeli wierzymy w „jeden, święty, powszechny i apostolski
Kościół”, to wierzymy również w
sakramenty, a poprzez nie w obecność Chrystusa, która dla
nas „ludzi w ciele” jest realna poprzez owe obrzędy
sakramentalne przygotowujące nas Jego łaską do życia w innym wymiarze.
Ponadto nie sposób pominąć relacji, jaka występuje między sakramentem pojednania i
Eucharystią. Dzięki temu można podjąć polemikę z zasadą pokutującą w
naszym społeczeństwie: »przed komunią obowiązkowa spowiedź«.
Wielu ludzi sądzi, że Komunia święta jest swoistą nagrodą za moralną czystość,
którą można osiągnąć właśnie dzięki sakramentalnej pokucie.
Stąd nie brak katolików ograniczających się do
dwóch spowiedzi w ciągu roku (adwentowej i wielkopostnej)
oraz dwukrotnego przyjęcia Ciała Chrystusa. Warto zatem przypomnieć, że
tylko ten nie powinien przyjmować Komunii świętej, kto ma świadomość popełnienia
grzechu śmiertelnego. Grzechy powszednie nie tylko nie zamykają
drogi do pełnego korzystania z Eucharystii, ale są gładzone przez pełne
uczestnictwo we Mszy świętej.
Sam opis ustanowienia Eucharystii wskazuje na to, że właśnie w niej
człowiek dostępuje przebaczenia win: „to jest moja Krew
Przymierza, która za wielu będzie wylana na odpuszczenie
grzechów” (Mt 26,28). Zauważmy ponadto, że Nowe
Przymierze stanowi wypełnienie, a nie zaprzeczenie Starego Przymierza.
Dlatego też nie można zrozumieć sensu Eucharystii bez odwołania się do
żydowskiej Paschy. Otóż świętowanie Paschy miało
podwójne znaczenie: z jednej strony, potwierdzenie i
pogłębienie wspólnoty (komunii) ludu z Bogiem, z drugiej
zaś, wyzwolenie z grzechu, który zagraża tej
wspólnocie. Tak samo też liturgia eucharystyczna będąca
pamiątką Paschy Chrystusa oznacza i realizuje skutecznie
wspólnotę ludu z Bogiem oraz przebaczenie grzechów. Można więc mówić o dwóch
skutkach Eucharystii: negatywnym, czyli odpuszczeniu
grzechów, oraz pozytywnym, czyli budowaniu Kościoła. Wynika
z tego, że zarówno Eucharystia, jak i Spowiedź święta są
sakramentami nawrócenia i pojednania chrześcijanina
grzesznika. Nie znaczy to, że są one sakramentami pojednania w tej
samej mierze. Pojednanie w sensie ścisłym, czyli po grzechu śmiertelnym,
możliwe jest dzięki sakramentowi pokuty, a nie Eucharystii.
Spowiedź z pobożności byłaby więc to taka spowiedź, która
nie jest konieczna do tego, by móc w pełni uczestniczyć we
Mszy świętej. Grzesznik, który nie popełnił grzechu
śmiertelnego, może, a nawet powinien przystąpić do Komunii świętej bez
uprzedniej pokuty sakramentalnej. Co więcej, akt pokuty we Mszy świętej
oraz pełne w niej uczestnictwo, odnawiają człowieka w nie mniejszym
stopniu niż to się dzieje podczas spowiedzi. Inaczej jest w przypadku
świadomości popełnienia grzechu śmiertelnego: tu konieczne jest
pojednanie w sakramencie pokuty. Dlatego też wielu autorów
podkreśla, iż "pojednanie chrześcijanina, który zgrzeszył
ciężko", oraz tzw. "spowiedź z pobożności" to dwa różne
wydarzenia. Jedynie w pierwszym przypadku można mówić o
pojednaniu w sensie właściwym. W drugim zaś trzeba mieć świadomość, że
istnieje inna niż spowiedź możliwość „pojednania”.
Może się bowiem okazać, iż częste przystępowanie do spowiedzi z
pobożności nie prowadzi, niestety, do egzystencjalnego
nawrócenia, ale — wręcz przeciwnie — do traktowania
sakramentu pokuty jako magicznego rytu otwierającego przystęp do
Sacrum, podczas gdy życiowe postawy pozostają dalekie od ducha ewangelii.
Magiczne zaś oraz instrumentalne traktowanie sakramentalnego
rozgrzeszenia jest w gruncie rzeczy zaprzeczeniem istoty
nawrócenia. Dlatego też wydaje się, że w niejednym przypadku
lepiej jest skupić się na Eucharystii jako sakramencie przemiany
mentalności i postaw niż na częstej spowiedzi.
Trzeba zatem podkreślić, że sakrament pokuty nie może zastępować
egzystencjalnego wysiłku nawrócenia podjętego w perspektywie
wiary w darmo daną łaskę samego Boga. Z drugiej strony, samo przyjęcie
Komunii świętej nie jest zwieńczeniem chrześcijańskiej drogi
nawrócenia, ale powinno wpisywać się w proces umierania
starego człowieka, aby mógł narodzić się nowy. Dla mnie Chrystus jest samym Centrum i Sacrum, i wszystko zmierza do wypełnienia
się w Nim. A skoro tak, to musi istnieć jakiś kres wszystkich wysiłków
ludzkości, owo „objawienie się Synów Bożych”, na które całe stworzenie
oczekuje „jęcząc i wzdychając w bólach rodzenia”
(Rz 8, 22). Niektórzy jednak ludzie (jeszcze za życia
doczesnego) uczestniczą w sposób szczególny w tym
rodzeniu. Mam tutaj na myśli wszystkich mistrzów życia
duchowego, którzy im dalej postępowali w swoim
„doświadczeniu mistycznym”, tym bardziej
podkreślali potrzebę spowiedzi, jako sakramentu, w którym
Bóg nie tyle „odpuści im grzechy”, ale
może raczej zniesie nieznośny (z duchowego punktu widzenia) dystans
między Sobą, a nimi. Wystarczy, że zacytuję tutaj klasyka
„mistyki nieskończoności” św. Wincentego
Pallottiego. „O Boże mój! Choć jestem
nieczystością samą, pełnym wszelkiego brudu, choć winien jestem każdego
grzechu, choć ciążą na mnie mnogie winy, nie ograniczone co do liczby i
złości, to jednak uważam, że obraziłbym nieskończone Twe miłosierdzie,
gdybym nie przyjął, że Ty poprzez nieprzebrane zasługi Jezusa Chrystusa
[...] raczysz spoglądać na mnie, jak gdybym był bez grzechu w pełni
Twej nieskalaności. O czystości, o czystości, [...] Ty mnie całego
niweczysz i całkiem jesteś we mnie tak, żem przekształcony cały w
Ciebie”. Do tego dodać trzeba, że spowiadał się on czasem
nawet dwa razy dziennie. Niepotrzebna dewiacja, czy może nadprzyrodzony
środek do tego, aby jakoś znieść wielką udrękę, jaką było poczucie
małości w obliczu Boga?
Człowiek już odrodzony w Chrzcie świętym, a nawet ten, który
przeszedł metánoię
(wewnętrzną przemianę) jest ciągle w stanie „natury po
grzechu” i wręcz gotowości do popełnienia zła, a to sprawia,
że nie jest on wolny od wszelkich „utrapień” tego
stanu rzeczy. Świat, w którym żyjemy ciągle jeszcze tkwi we
władaniu Oskarżyciela i każdy z nas musi nieustannie, do końca swoich
dni, uwalniać się z jego mocy przez walkę i pokutę. Owa pokuta jest
koniecznością, ze względu na jej wielką rolę w łagodzeniu
skutków chwilowych porażek, jakie zawsze są możliwe. Pokuta
sakramentalna jest więc swoistym wyrazem tego wewnętrznego
„nastawienia” człowieka i niejako materialnym
wyrażeniem rzeczywistości duchowej. Wszystko to — w jakiś
sposób — ukazuje miejsce sakramentu pokuty w pogłębianiu
więzi między Bogiem a człowiekiem oraz stawia nas w przestrzeni łaski, która dla
grzeszników jest lub może być cudowną wonią bezgrzeszności.
"Nie grzeszyć" bowiem nie oznacza: być "wytresowanym w cnocie" lub
"stworzyć w sobie psychologiczne przyzwyczajenia odsuwające daleko grzech od
moich myśli, postaw i czynów". Prawdziwie nie grzeszę wtedy,
gdy trzymam swoją rękę w dłoni Boga, a wzrok mam utkwiony w
Chrystusa. Jeśli zdam się na siebie, zaufam samemu sobie, swemu (pożal się Boże)
hartowi ducha, wtedy nie mogę czuć się bezpieczny, daleki od grzechu. Stąd rodzi się
nakaz: „Bądźcie czujni”. Wszak nasz grzech
czasami może być konsekwencją dopustu Bożego, zgodnie z Jego
planem. Każdy bowiem grzeszy, a Pismo św. mówi, że
sprawiedliwemu zdarza się to siedem razy dziennie. Istnieje jednak
różnica między kimś, kto jest na drodze ku chrześcijaństwu, a kimś, kto idzie w
odwrotnym kierunku. Otóż: człowiek, któremu nie zależy
na świętości, grzeszy i leży w grzechu, natomiast sprawiedliwy grzeszy
siedem razy dziennie, lecz zaraz wstaje. I to jest bardzo ważne, bo
akcentuje znaczenie pychy i pokory w życiu konkretnego
człowieka. Fundament z pokory jest bardzo drogi Bogu. On tak kocha pokorę, że
czasem nawet dopuszcza grzech na zbyt pewnego siebie "świętoszka". A
jeśli, mimo to, widzi człowieka pysznego, niepoprawnego, wręcz
zniewolonego pychą subtelną (jakby zawoalowaną), dopuszcza na
niego tak zawstydzający grzech ciężki, żeby ów
pyszałek nikogo nie śmiał osądzać i nie uważał się za lepszego
od innych. Dlatego niech Twa łaska, Panie, chroni mnie przed moją
małością i pozostanie dla mnie najpiękniejszą wonią bezgrzeszności. Na
zawsze.
Zawartość witryny LuxDei ma status
NON PROFIT
co oznacza, że została udostępniona bezinteresownie i może być nieodpłatnie
wykorzystywana przez Internautów zgodnie z warunkami prawnymi licencji otwartej oraz z właściwą konstrukcją prawa cytatu.
Nie wolno jednak w żaden sposób zniekształcać zarówno prozy, jak i poezji, która jest autorskim dorobkiem
anonimowego twórcy [mr].
Autor nie rości sobie żadnych praw do tekstów źródłowych, tłumaczeń (w tym plików PDF i MP3) oraz innych materiałów archiwalnych: audio/video,
z których korzystał m.in. przez Internet/YT. Prawa do nich zachowują właściwe wydawnictwa i osoby.
Autor wyraża zgodę na bezpłatne kopiowanie, m.in., jego wierszy, aforyzmów i opracowań tematycznych pod warunkiem przesłania informacji zwrotnej
(kontakt z autorem)
dotyczącej faktu wykorzystania jego dorobku edytorskiego/twórczego.
U nas, tj. na LuxDei.plRODO
nie ma zastosowania, a pliki cookies wykorzystywane są jedynie w celu
tworzenia statystyk związanych z
liczbą
odwiedzin niniejszej witryny. Odwiedzając nas akceptujesz ten fakt.
Tutaj
znajdziesz więcej informacji na temat cookies.
Nie miałem, nie mam i mieć nie zamierzam
konta na portalu społecznościowym.
LuxDei.pl
LuxDei.pl
LuxDei.pl
Fejs-bóg to bóg nowej Ery Społeczności Internetowej,
bóg ery globalnego uwikłania w Sieć, sieć uzależnienia
i zatarcia granicy między realem a wirtualem.
To wysypisko po nadprodukcji słów tego świata.