![]() |
O Boskich paradoksach |
![]() |
"Bóg stał się człowiekiem, aby człowiek mógł stać się Bogiem". św. Atanazy Aleksandryjski Wielki |
![]() |
Każdy, kto wnikliwie patrzy na świat przyrody, zauważa
istniejącą w nim harmonię, sens i logikę. Zarówno w życiu
flory jak i fauny wszystko jest misternie poukładane, a wzajemne
zależności występujące między wieloma gatunkami są wręcz genialne.
Wszystko działa bez zarzutu, a każdy element ma określoną nie tylko
funkcję szczegółową, ale i znaczenie dla całości. Na tym tle
zastanawiające jest jednak to, czego doświadczamy w świecie ludzkim.
Tu, na najwyższym poziomie stworzenia, gdzie pojawia się rozum i wolna
wola, paradoksalnie panuje frustracja, poczucie bezsensu i odwieczne
pytanie „po co żyję?”. W rezultacie mało kto może
stwierdzić z pełną odpowiedzialnością, że szczęście dopisało mu w życiu.
Czy zatem Bóg zawiódł, stwarzając najdoskonalsze
stworzenie — człowieka? Jeśli nie, to dlaczego
„wypuścił” nas takimi ze swojej ręki? Odpowiedzi na
ten odwieczny dylemat poszukajmy w trzech pierwszych rozdziałach Księgi
Rodzaju. To właśnie tam Bóg mówi, jaki był Jego
plan względem człowieka. Jednak opisu tego dziś nie możemy brać
dosłownie. Jest on bowiem tylko zewnętrznym symbolem wewnętrznego
szczęścia, w jakim Bóg stworzył człowieka, oraz
darów, którymi obsypał go podczas i bezpośrednio
po stworzeniu. Ta głęboka treść (ukryta w naiwnych, na
pozór, opisach) jest prawdziwa. Ona wyraża przedwieczny
zamysł Boga dotyczący człowieka. Jeśli zatem wierzymy, że Pismo św.
jest natchnione, bez trudu uznajemy, że nosi ono w sobie gwarancję
prawdziwości zarówno treści o samym Bogu, jak i o Jego
przedwiecznych planach względem człowieka.
W Biblii człowiek ukazany jest jako korona stworzenia, istota
najdoskonalsza. Psalm 8 jest kontemplacją człowieka poprzez pryzmat
pierwszych rozdziałów Księgi Rodzaju. Czytamy w nim m.in.:
„Uczyniłeś go (człowieka) niewiele mniejszym od istot
niebieskich, chwałą i czcią go uwieńczyłeś” (Ps 8:6). Bóg zatem
„wypuścił” człowieka ze swej ręki doskonałym i
zharmonizowanym, choć — paradoksalnie — ulepił go z prochu.
Surowiec materialny nie był, bo nie musiał być, najszlachetniejszy, ale
z pewnością najszlachetniejsze, bo Boskie, było tchnienie
Stwórcy powołujące człowieka do życia. Była to więc
najbardziej udana istota spośród stworzonych przez Boga
istot — Jego obraz i podobieństwo (oczywiście rozumiane na tle
ówczesnych pojęć). W okresie powstawania tych
rozdziałów Pisma św. o królach mezopotamskich
mówiono, że są obrazem Boga na ziemi, że przez
króla Bóg sprawuje rządy nad światem. Biblia
zatem stwierdza, że człowiek w stosunku do pozostałego stworzenia
reprezentuje Boga, a więc sprawuje władzę królewską.
Pierwszego człowieka cechowała wręcz zażyłość ze swym
Stwórcą. I nie ma w tym nic dziwnego, bo potwierdzają to
przechadzki Boga po ogrodzie, w którym przebywał Adam. W
Księdze Powtórzonego Prawa czytamy: „nie samym
tylko chlebem żyje człowiek, ale człowiek żyje wszystkim, co pochodzi z
ust Pana” (Pwt 8:3). Obraz z Księgi Rodzaju ma zatem w tle
stwierdzenie, że człowiek do swego życia potrzebuje kontaktu z Bogiem,
z Jego słowem, które nie tylko wzbudza w nim wartości
intelektualne, lecz posiada również aspekt intymności. Słowo
(w ujęciu semickim) zawiera głębokie związki z miłością i z życiem.
Jest dla Semitów tym, czym dla niemowlęcia słowa matki:
chociaż nie rozumie ich znaczenia, jednak są one dla niego nośnikiem
miłości i wyrażają swoisty dynamizm życia. Tym samym słowo Boże chce
być dla każdego człowieka. Człowiek został stworzony jako istota zakorzeniona
w Bogu, w Jego miłości. A więc „wyszliśmy” z ręki Stwórcy jako
ukochane dzieło Wszechmocnego, które ma w Nim wszelkie
zabezpieczenie, a jednocześnie posiada wolną wolę. To
trochę tak, jak w relacjach międzyludzkich, gdy wyobrazimy sobie
wpływowego przyjaciela, który wszystko może załatwić, przed
którym wszystkie drzwi stoją otworem, który jest
bogaty, ma władzę, a przy tym nas kocha i szanuje naszą wolność.
Wówczas jesteśmy przy nim bezpieczni i pewni jego sympatii.
W podobnej sytuacji żył kiedyś pierwszy człowiek, z tą jednak
różnicą, że tym możnym Przyjacielem był sam Bóg,
byt najpotężniejszy, absolutny i transcendentny, który jest
samą Miłością i, który nas stworzył, kierując się
bezinteresowną miłością. Stąd właśnie spłynęło w najgłębsze pokłady
duszy człowieka życie i szczęście. Dlatego człowiek czuł się
zharmonizowany, był panem i królem stworzenia.
Św. Paweł ukazywał, jak Chrystus odbudowuje tę pierwotną relację
człowieka do Boga, dając w najrozmaitszy sposób wyraz temu,
że w sercu chrześcijan pojawia się znowu świadectwo Ducha Świętego,
wywołujące w nim okrzyk miłości: „Abba, Ojcze” (Ga
4:6). Wówczas człowiek, z Boga czerpie swoje życie i
szczęście. Wchodzi w życie z innym bogactwem, z innym wymiarem.
Cóż mogła mu zaszkodzić choroba? Nie z tego życia czerpał
swoje dobre samopoczucie, lecz z głębin swego ducha, gdzie mieszka
Bóg. Była więc w pierwszym człowieku rozległa toń spokoju,
której nic nie mąciło, sprawiająca, że wszystkie przypadki
były relatywnie dobre, bo skojarzone zarówno z pozytywnymi
przesłankami, jak i skutkami. Wartości miały właściwą hierarchię i
nigdy nie wysuwały się przed Boga — początek wszystkiego. W takich
okolicznościach nie ma tragedii, gdy nawet czegoś brakuje, skoro
Bóg jest wszystkim i zawsze, w każdej sytuacji człowieka —
teraz i na wieczność. To była treść życia wiecznego i jego sens, czyli
zakorzenienie się w Bogu — źródle niewyobrażalnego, bo
nieskończonego dobra i piękna.
Takiego oto człowieka „wypuścił” Bóg ze
swoich rąk, aby żył, rozmnażał się i zaludniał świat. Co się jednak
stało, skoro teraz jest zupełnie inaczej? Pismo św. daje nam wiele
światła do zrozumienia tego dramatu. Aby go w pełni pojąć, trzeba
najpierw uświadomić sobie, jaki drzemiący w nas mechanizm został
uruchomiony i przez kogo. Szczęście człowieka zmącił bowiem ktoś, kto w
nasz zharmonizowany świat został wprowadzony z zewnątrz pod symbolem
węża. Księga Rodzaju mówi: „A wąż był bardziej
przebiegły niż wszystkie zwierzęta lądowe, które Pan
Bóg stworzył” (Rdz 3:1). Pismo św. identyfikuje
tego węża z szatanem. To on zmącił szczęście człowieka przez zawiść.
„Czy rzeczywiście Bóg powiedział: Nie jedzcie
owoców ze wszystkich drzew tego ogrodu?” (Rdz
3:1). W rzeczywistości człowiek otrzymał jeden, jedyny zakaz
symbolizujący całe Prawo zapisane w jego sercu. Ono nie było
zewnętrzne, dlatego św. Paweł w Liście do Rzymian, opisując od strony
historycznej tragedię człowieka powie: „Kiedyś i ja
prowadziłem życie bez prawa” (Rz 7:9). Dotyczy to oczywiście
całego rodzaju ludzkiego, który przed upadkiem żył bez
Prawa, bo człowiek Prawo Miłości Boga i bliźniego miał zapisane w sercu
i odczuwał je jako coś zupełnie naturalnego. Bóg bowiem dał
człowiekowi jedno prawo „Miłość” zapisane w sercu,
które nie było ciężarem, a więc nie sprawiało mu żadnych
trudności. Zewnętrznym symbolem tego stanu w Biblii jest owo drzewo
dobra i zła. Oznacza ono, że człowiekowi nie wolno samowolnie stanowić,
co jest dla niego dobre, a co złe. Człowiek nie może być dla siebie
normą postępowania moralnego, nie może decydować, co jest grzechem, a
co nim nie jest. Ten fakt wynika, niejako, z natury rzeczy: człowiek
jest tylko stworzeniem ograniczonym i skończonym. Prawodawcą jest
Bóg, a stworzenia są w pełni szczęśliwe, gdy godzą się być
tym, czym są. Człowiek jest szczęśliwy, akceptując fakt, że jest
stworzeniem, a nie Bogiem. To miało mu przypominać Prawo — Dekalog.
Tymczasem przychodzi kusiciel z pytaniem: „Czy rzeczywiście
Bóg powiedział: Nie jedzcie owoców ze wszystkich
drzew tego ogrodu?” (Rdz 3:1). W tym, na pozór
niewinnym, pytaniu jest bardzo podstępne sformułowanie: „ze
wszystkich drzew”. Mimo iż tylko jedno drzewo było
przedmiotem Boskiego zakazu, szatan jednak mówił o
wszystkich drzewach, gdyż chciał przez to nasunąć człowiekowi myśl, że
jeśli podlega choć jednemu zakazowi, to naprawdę nie jest wolny, że nie
da się tego pogodzić z ludzką godnością. Ewa odpowiedziała na to
zgodnie z prawdą, że owoce z ogrodu jeść mogą, tylko o owocach z drzewa
rosnącego w środku ogrodu Bóg powiedział: „Nie
wolno wam z niego jeść, a nawet go dotykać, abyście nie pomarli” (Rdz 3:3).
Bóg zabronił człowiekowi autonomii moralnej, ponieważ wiedział, że to
sprowadziłoby na człowieka śmierć. Grzech jest dlatego zabroniony, bo
człowiekowi szkodzi, z natury rzeczy przynosi śmierć jak wypita trucizna.
Zaś kochający Bóg nie chce śmierci swego stworzenia.
Tymczasem kłamstwo, które szatan wmówił
człowiekowi, do dziś tkwi w nas głęboko, zakorzenione jak ciernisty
krzak. Wielu nadal uważa grzech za coś miłego, przyjemnego,
rozwijającego człowieka. Najlepiej to widać w dziedzinie seksualności,
gdzie ludzie absolutnie nie potrafią zrozumieć, dlaczego Pan
Bóg czegoś tu zakazuje. I tak — paradoksalnie — człowiek
dźwiga to Prawo jako zniewalające go jarzmo pańszczyźniane, pielęgnując
tym samym w swej duszy krzaczaste ciernie grzechu.
Na odpowiedź Ewy szatan mówi: „Na pewno nie
umrzecie!” (Rz 3:4). W grzechu nie ma śmierci, lecz życie,
jeszcze wspanialsze niż to, które masz. Tego życia chce cię
Bóg pozbawić. Bóg wie, że „gdy
spożyjecie owoc z tego drzewa, otworzą się wam oczy i tak jak
Bóg będziecie znali dobro i zło” (Rdz 3:5).
Będziecie jak bogowie, przerośniecie siebie i będziecie sami decydować
o wszystkim, jak się wam spodoba. Tymczasem Bóg —
zazdrośnik i tyran — nie chce się z wami podzielić szczęściem, chce
was trzymać w zależności, w zniewoleniu...
To straszliwe kłamstwo człowiek przyjął jako prawdę. Paradoks?!
Człowiek zamiast Bogu uwierzył diabłu. Istotą katechezy szatana było:
Bóg nie jest miłością. A przecież Miłość stanowi Jego
najgłębszą istotę. Od tej chwili drzewo, dotąd nie będące nawet
przedmiotem zainteresowania człowieka, zaczyna być interesujące,
intrygujące, inspirujące. Ile czasu trwało w sercu Ewy, to pierwsze
(jak się później okazało brzemienne w skutki) zmaganie dobra
z zawoalowanym złem, tego nie wiemy. Faktem jest, że Ewa spostrzega,
iż: „drzewo to ma owoce dobre do jedzenia, że jest ono
rozkoszą dla oczu i że owoce tego drzewa nadają się do zdobycia
wiedzy” (Rdz 3:6), wiedzy zastrzeżonej dotąd tylko dla Boga.
Następnie Ewa robi wyznanie wiary w katechezę szatana. Wyznaje — nie
tyle słowem, co czynem — że szatan ma rację. Daje Adamowi owoc,
który on spożywa. Tak zaczyna się tragedia człowieka.
Człowiek — dotąd żyjący jak drzewo zakorzenione w Bogu, czerpiąc
szczęście z faktu, że On go kocha — teraz stawia miłość Boga pod
znakiem zapytania, wątpi w nią i odrzuca. Staje się tym samym jak
drzewo wykorzenione z życiodajnej gleby.
Człowiek zmienia swój wymiar. Wewnętrzne porozumienie z
Bogiem zostało zerwane. Bóg jednak nadal (paradoksalnie)
kocha człowieka, lecz człowiek już nie jest zdolny odbierać fal Boskiej
miłości, przeżywa jakby spadanie w kosmiczną ciemność, wypędzenie z
raju. Niczego nie rozumie, bo przestał wiedzieć, kim jest. Drugi
człowiek (obok niego) staje się potencjalnym wrogiem, a jeśli nie
wrogiem, to w najlepszym przypadku konkurentem, rywalem, intruzem. To
jest „śmierć” w sercu (w duszy) człowieka, zerwanie
najintymniejszej nici łączącej go z Bogiem. Człowiek zostaje sam ze
swoją pychą. Gdyby w tej chwili Bóg odstąpił od człowieka,
ten stan zamieniłby się dla niego w śmierć wiekuistą, wieczne
potępienie bez możliwości odwrotu. Jedyna wartość jaka mu pozostała, to
kruche życie, ale niestety z drastycznie wypaczoną hierarchią znaczeń.
Teraz to, co złudne, ulotne, przemijające staje się wartością, a
właściwie pseudowartością, celem samym w sobie. Teraz to, co niesie
moralne zagrożenie jest wyznacznikiem ludzkich działań i ich
usprawiedliwieniem. Ponieważ zagubiony człowiek nie czerpie już z Boga
poczucia bezpieczeństwa, szuka (często kosztem innych) bogactwa, dąży
(często za wszelką cenę) do posiadania władzy, znaczenia, prestiżu...
Człowiek wyznawszy, że Bóg nie jest miłością, zanegował Jego
rzeczywisty obraz. Odtąd wszystkie religie ziemi mają wypaczony obraz
Boga. Bóg jest Istotą, której należy się bać,
gdyż tylko czyha na nasze potknięcie. Ten wypaczony w myślach i w sercu
człowieka obraz Boga ciągnie się przez wieki i pokolenia. Właśnie to
wypaczenie sprawiło, że Bóg ponownie przyszedł na ziemię w
osobie Jezusa Chrystusa, a człowiek w imię tego fałszywego obrazu zabił
Boga. Zrobił to człowiek grzechu pod wpływem wypaczenia wlokącego się
za nim od chwili opuszczenia raju.
Wszystkie religie, choć nadal w pewien sposób dobre, są
skażone grzechem egoizmu wyznawców. W ich centrum stoi teraz
człowiek, którego uformowała katecheza szatana. Ten człowiek
chce, żeby Bóg pomagał mu w realizacji własnych, nie
liczących się z Bogiem, planów. Wszyscy jesteśmy nastawieni
na to, że życia nie tworzy nam Bóg, lecz my sami nim
kierujemy. I w ten sposób całe życie spędzamy na
frustracjach, pretensjach, negacji prawdziwych wartości oraz pogoni za
ulotnymi namiastkami szczęścia.
Człowiek nie może być jak wyrwane drzewo. Musi czerpać
„soki”, by żyć (choćby pozorem życia). Ale jeśli
nie z Boga, to z czego? Z bożków. Nawet, gdy są (o zgrozo!)
źródłem soków trujących. Współczesnym
„złotym cielcem” może być niemal wszystko, każda
pseudowartość: od złota jako takiego, do… absolutyzowanych
idei, filozofii. Człowiek potrafi ubóstwić m.in.: pracę
(pracoholizm), seks (seksizm), Internet (infoholizm, chatomania),
zakupy (kupnoholizm), hazard, władzę. Najczęściej jednak szuka
zabezpieczenia w pieniądzach. Czuje się niepewnie, gdy ich nie ma
dostatecznie dużo. A gdy tylko ma możność pozyskania ich więcej,
natychmiast wyzwala się w nim mechanizm chciwości. Prócz
tego człowiek szuka szczęścia w ludzkim poważaniu, uznaniu. Chce być
zauważony i doceniony. Jak polip czepia się ludzkich przyjaźni,
miłości. Jeśli zaś te związki zawodzą, jest niepocieszony, ulega
zniechęceniu, apatii, popada w depresję lub szuka okazji do
„wyrównania rachunków”. A przecież gdyby Bóg był dla nas
„wszystkim”, nie mielibyśmy poczucia ustawicznej
frustracji. Ona jest znakiem, że grzech mocno w nas działa. Taka jest
obecnie nasza sytuacja. Paradoks?!
Powróćmy do biblijnego obrazu raju. Bóg przechadza się po ogrodzie i co się
dalej dzieje? Gdy woła Adama, ten nie przychodzi, ukrył się przed Bogiem. Bóg wie,
dlaczego Adam tak się zachowuje. Grzech wychodzi na jaw. Adam zrzuca winę na
Ewę, ta zaś na szatana. Winnych nie ma. Paradoks?! Skąd my to znamy?
Dziś jest przecież tak samo: wszyscy dookoła są winni mojego
nieszczęścia, tylko nie ja sam. Człowiek staje się ślepy, przestaje
rozumieć siebie. Nie wie, co się z nim stało, dlaczego czuje się
niezadowolony. Za niespełnione nadzieje wini innych. Nie widzi
źródła winy w sobie, lecz tylko wokół siebie.
Ten opis z Księgi Rodzaju jest bardzo mądry. Dopiero w jego świetle
stają się zrozumiałe nasze sprawy, zachowania, reakcje. Tłumaczy nam,
jakimi teraz jesteśmy i co się z nami stało.
W Liście do Hebrajczyków czytamy: „Ponieważ zaś
dzieci (rodzaj ludzki) uczestniczą we krwi i ciele, dlatego i On
(Jezus) także bez żadnej różnicy stał się ich uczestnikiem,
aby przez śmierć pokonać tego, który dzierżył władzę nad
śmiercią, to jest diabła, i aby uwolnić tych wszystkich,
którzy całe życie, przez bojaźń śmierci podlegli byli
niewoli” (Hbr 2:14-15). Sytuacja człowieka w świetle tego
tekstu jest następująca: Człowiek (stworzony z miłości na obraz
Boga-Miłości) czuje się przeznaczony do kochania i dlatego, kiedy robi
coś bezinteresownie, czuje się najszczęśliwszy. Natomiast po dramacie
grzechu człowiek zaczyna stawiać granice miłości. Paradoksalnie wydaje
mu się, że wymaga ona od niego zbyt wiele, że straci wolność, a nawet
życie, jeśli pójdzie dalej w stronę miłości; że inny
człowiek go zabije swoją agresją, innością, wymaganiami itp. Zaczyna
się więc bronić na różne sposoby: odpowiada złem na zło,
ratuje się ucieczką, obojętnością. Dochodzi do punktu, gdzie dalsze
kochanie oznacza dla niego śmierć. Wycofuje się więc i zamyka w kręgu
swego egoizmu. Jeśli pojawi się sytuacja niekorzystna, wydarzenie
niepomyślne, człowiek przeżywa je jako „śmierć”,
ponieważ sam w sobie nosi śmierć wewnętrzną. Kończy się miłość, zaczyna
się walka — walka o przetrwanie (nawet kosztem innych), walka o
własne życie. Ale to już nie jest życie, to jest jego toksyczny substytut.
Na domiar złego ludzie wokół są do nas podobni: zniewoleni barierami własnych
gustów, upodobań, wychowania, odziedziczonych skłonności do lęku przed
„śmiercią”. A my chcemy, żeby ci inni ludzie byli
na miarę naszych wyobrażeń. Jeśli mamy ku temu możliwości, staramy się
narzucić im swą wolę, często apodyktycznie i agresywnie. Boimy się
jedni drugich. W tę sytuację wpędził nas grzech. O tym naszym położeniu
św. Paweł mówi, że Bóg zamknął nas pod władzą
grzechu (por. Rz 3:9). Nie poradzi tu dobra wola, postanowienie
poprawy, własny wysiłek. Gdyby ktoś z tej sytuacji chciał wyjść tylko o
własnych siłach, oszaleje. Z niej wyprowadza tylko Chrystus i wiara w
Jego bezwarunkową Miłość. Wówczas człowiek będzie
mógł owocnie pracować nad sobą. Lecz my o tym zapominamy,
żyjemy jakby nie było w nas tej ciemnej bazy, piekielnego swądu
szatana, a grzech drzemie w nas nawet pod przykrywką duchowości
kapłańskiej czy zakonnej. Budowanie duchowości bez rozwiązania tego
problemu (na własnym podwórku) staje się tragikomedią.
Pismo św. przygotowuje człowieka do uznania prawdy o naturze skażonej
grzechem: „Kiedy zaś Pan widział, że wielka jest niegodziwość
ludzi na ziemi i że usposobienie ich jest wciąż złe, żałował, że
stworzył ludzi na ziemi, i zasmucił się. Wreszcie Pan rzekł: Zgładzę
ludzi, których stworzyłem, z powierzchni ziemi: ludzi,
bydło, zwierzęta pełzające i ptaki powietrzne, bo żal mi, że ich
stworzyłem” (Rdz 6:5-7).
Człowiek przeniknięty katechezą szatana, pragnący być „jako
bóg”, paradoksalnie staje się jego niewolnikiem.
Szatan, wykorzystując ludzki egoizm, trzyma nas na uwięzi, podsycając
go, pcha nas do ciągłej walki o „życie”. Tymczasem
zamiast zyskiwać, coraz dotkliwiej tracimy i to na różnych
płaszczyznach, szamocąc się w konwulsjach grzechu, zmierzając ku
rozpaczy.
Księgi: Jozuego, Sędziów, 1 i 2 Samuela oraz 1 i 2
Królewska, ukazują historię Izraela pod kątem permanentnej
niewierności i wiarołomstwa człowieka wobec Boga. Widać, że żyje on w
niewoli grzechu, nie umiejąc postępować uczciwie. To samo stwierdzają
prorocy: Ozeasz, Izajasz i Jeremiasz. Dopiero w świetle niewoli
babilońskiej Izrael zrozumie tę gorzką prawdę i przyjmie ją ze łzami
(patrz Lamentacje Jeremiasza).
Jest w nas dynamizm ku złu, mocniejszy niż my sami. Jesteśmy istotami
tęskniącymi za dobrem, lecz (o zgrozo!) niezdolnymi własną mocą do
dobra (por. Rz 7:12-25), stąd cały świat musi się uznać winnym wobec
Boga. Z samych uczynków Prawa żaden człowiek nie może
dostąpić usprawiedliwienia w oczach Bożych. Przez Prawo bowiem jest
możliwa tylko większa znajomość grzechu (por. Rz 3:20). Co prawda —
dowiedzieć się o chorobie, to cenne, jednak niewystarczające, aby
cieszyć się dobrym zdrowiem. Trzeba jeszcze wybrać i zastosować
uzdrawiającą terapię. Prawo
w zamiarach Bożych miało być jedynie termometrem wskazującym gorączkę
chorego na duszy człowieka. Ono mu mówiło: nie
szukaj zbawienia w sobie samym. Teraz ważne jest, byśmy się odnaleźli w
sytuacji ludzkości po upadku. Dopiero to pozwoli na przyjęcie Dobrej
Nowiny, która nas z tej sytuacji wyprowadza i daje nam
nadzieję — życie.
Nie jest dobrze, gdy przeżywamy chrześcijaństwo tylko jako wielki
perfekcjonizm albo moralizm. Przez moralizm należy rozumieć wzajemne
nawoływanie do działania: starajmy się, róbmy coś, budujmy
mosty pomiędzy sobą. Wówczas Jezus byłby dla nas tylko nowym
prawodawcą. Kimś, kto przyniósł ludzkości etykę na miarę
istoty Boga, którą teraz należy zachować. W ten
sposób (paradoksalnie) zrobilibyśmy z Jezusa nowego
Mojżesza, a przecież już o tym pierwszym Prawie, które
ludzkość znała przed Chrystusem Paweł powiedział, że nikt nie był w
stanie go wypełnić (por. Rz 5:20). Czyżby więc Jezus przyszedł do nas
po to, by prawo stało się jeszcze cięższe? Mówiło się
dawniej „Nie zabijaj”, co znaczyło „nie
wbijaj noża w serce brata”, a teraz kto powie bratu:
„głupcze” winien jest ognia piekielnego. Grzech
cudzołóstwa można popełnić już nie tylko czynem, ale nawet
spojrzeniem (por. Mt 5:21-28). Czyżby więc Jezus przyszedł dołożyć nam
jeszcze paragrafów, ugiąć nas pod ich ciężarem? Bynajmniej!
To my sami (o zgrozo!) coś takiego robimy z chrześcijaństwa.
Tymczasem pierwsi wyznawcy chrześcijaństwa nie przeżywali go w takich
wymiarach. Dla nich Ewangelia była Ewangelią, czyli Dobrą Nowiną, a
Dobra Nowina nie jest moralizowaniem, lecz przepowiadaniem człowiekowi
dobrej wieści, na którą czeka. Ona działa sama z siebie,
zmieniając życie człowieka z podłego na dobre i z dobrego na lepsze,
pełniejsze, bezpieczniejsze. Sytuacja zamkniętego kręgu śmierci została
przezwyciężona, jest z niej wyjście dzięki śmierci i zmartwychwstaniu
Jezusa Chrystusa. On jeden przekroczył ten krąg. Wszedł z miłością w
„śmierć” złych ludzi, przed czym każdy z nas ucieka
nie wierząc, że gdy wejdzie się w ruinę swego szczęścia, swych marzeń,
przyzwyczajeń, mimo wszystko znajdzie się tam Boga. A jedynie
Bóg daje prawdziwe (bo wieczne) szczęście, nie jego doczesne
substytuty: pieniądze, powodzenie, sławę itp.
Dobra Nowina, żeby mogła być przyjęta jako dobra, musi padać na teren
udręki płynącej z doświadczenia zła. Jedynie Jezus wszedł w zło w duchu
pokuty i tam znalazł Życie, co pokazał ludzkości swoim
zmartwychwstaniem. On nam udowodnił, że śmierć, której się
tak boimy, to papierowy tygrys. Pokazał, że również w niej
jest Bóg, a spotkanie z Nim to wejście w nowy wymiar życia.
Widać to w Misterium Paschalnym. Słońcem tego Misterium żył
Kościół pierwszych wieków, a ono dawało życie.
A jak to wygląda dzisiaj? Misterium Paschalne nadal jest słońcem, ale
jakby zaciągniętym chmurami. Światło nadal dochodzi i dzięki temu
Kościół trwa. Ale na to światło został nałożony jakby filtr,
który osłabia jego moc grzewczą, rozjaśniającą, pobudzającą
nas do nowego chrześcijańskiego życia. Czym są te zwały chmur? To
teologiczna interpretacja Odkupienia, która przedstawia
sprawę w następujący sposób:
I tu się kończy Dobra Nowina. Jezus zrobił swoje, niebo jest
otwarte. Każdy może tam wejść, byleby tylko chciał i się postarał. Od
tej chwili nawołuje się ludzi do tego, aby robili wszystko ze swej
strony, by osiągnąć niebo.
W taki sposób ten filtr nałożony na Misterium Paschalne
przesłania pełnię prawdy. Zamiast z pełnią chrześcijaństwa, mamy tu do
czynienia ze swoistym moralizmem chrześcijańskim. W owej interpretacji
jest bowiem tylko część prawdy, podobnie jakby ktoś, patrząc na wodę
morską w butelce, twierdził, że to jest całe morze. Misterium Paschalne
jest czymś o wiele piękniejszym, wspanialszym, szerszym i głębszym.
Czego brakuje w tej teorii? Otóż, zbawienie rozgrywa się w
niej tylko na planie jurydycznym:
To daje możność wyzucia się z człowieka według ciała i życia
nowym Życiem. Wszystkie te określenia wskazują na bardzo ważny fakt,
wprost rewolucyjne wydarzenie: wskrzeszenie trupa do życia — z
nieistnienia do nowego bytu. Nie było mnie, a teraz jestem urodzony z
Boga. Nie jest to coś wmówionego sobie, lecz wydarzenie
obiektywne, którego się doświadcza. Jeżeli jest prawdą
natura tego doniosłego wydarzenia — owo
współzmartwychwstanie, narodzenie, obrzezanie, stworzenie
— to kto może dać życie samemu sobie, samego siebie stworzyć? Tylko
Bóg, to jest Jego dzieło we mnie. Chrześcijanin to dzieło
Boże, ktoś, kogo Duch Święty wyrzeźbił swym działaniem, nie zaś on sam
siebie wykuł z granitu.
A co z chrztem dzieci? One we chrzcie otrzymują tę rzeczywistość w
zalążku, w potencji. Tak samo jak w żołędziu jest cały dąb. Wielu
dorosłych chrześcijan ma w sobie chrzest jako nierozwinięte ziarno,
które czeka... To są niemowlęta w Chrystusie. Oni nie są
wprowadzeni w istotę i dynamikę chrześcijaństwa. Dlatego mają w wielu
wypadkach postawy jeszcze pogańskie. Nie żyją swoją historią, lecz
męczą się własnymi projektami i afektami.
A tymczasem punktem docelowym jest: sprawiedliwość krzyża, miłość i nie
sprzeciwianie się złu. Jeśli Jezus mówi:
„Nawracajcie się”, to ma na myśli
nawrócenie się do miłości z krzyża. Ona bowiem jest istotą
Ojca. Ona stanowi treść obietnicy, że kiedyś będziemy mogli tak żyć, tę
miłość rozdawać, z niej czerpać szczęście. To otwiera nowe horyzonty.
Daje udział w życiu Bożym. Wprowadza do królestwa Bożego. Ta
miłość stwarza świat — kiedyś w Jezusie Chrystusie, a teraz w nas.
Zasada nie opierania się złu nie dotyczy pokus, ani tego, by żyć
nieprawdą i utrzymywać w niej innych. Jezus nie mówi do
krzyżujących Go: macie rację, jestem zbrodniarzem. Wręcz przeciwnie!
Jasno wyartykułował prawdę. Również faryzeuszy Jezus nazwał
„grobami pobielanymi”. My także mamy podobnie
postępować. W przeciwnym razie bylibyśmy fałszywymi prorokami,
którzy kadzą ludziom dla świętego spokoju. Tym samym
utrwalalibyśmy fałsz. Istnieje przecież obowiązek upominania.
Kościół obowiązuje też funkcja prorocza — wykazywania
fałszu, odsłaniania prawdy, pełni prawdy. Lepsza jest gorzka prawda niż
zawoalowane kłamstwo przemycane pod postacią półprawd. Tego
aspektu nie znosi zasada nie sprzeciwiania się złu. Zło zawsze trzeba
nazywać złem. Tylko prawda nas wyzwala (por. Jn 8:31-32). Jednakże
zasada nie opierania się złu musi być realizowana z miłością i być na
służbie miłości — wtedy ma sens. Miłość dyktuje jej użycie. Kochająca
matka może bez obaw ukarać swoje niegrzeczne dziecko. W przeciwnym
razie swoim pobłażaniem utrwala w dziecku niewłaściwe zachowania, a jej
miłość matczyna nosi wówczas znamiona miłości
„małpiej”.
Jezus w imię tej zasady wziął do ręki bicz, dla dobra kupczących w
świątyni (patrz Jn 2:14-21). Spotykają się tu: nienawiść i egoizm ludzi
z miłością Jezusa. Nienawiść do Niego wzrosła, lecz On nie odpowiedział
złem na zło. Ten, kto krzywdzi drugiego człowieka, przychodzi z siłą, z
przemocą i nienawiścią. Kiedy spada na ciebie złość, nie odpowiadaj tą
samą monetą, nie zwyciężaj zła złem, lecz dobrem. Daj się raczej
ukrzyżować, a odniesiesz — jak Chrystus — zwycięstwo.
Nie opieranie się złu wypełnione z miłością, prowadzi do miłości i
wtedy ta zasada ratuje świat, bo przerywa łańcuch zła. Przemoc, na
którą odpowiada się przemocą, rodzi następną zwielokrotnioną
przemoc. W ten sposób nakręcamy spiralę zła. Tak jest w
świecie. W ten sposób historia zła rośnie niszcząc
społeczeństwa i rodziny. To nie są puste słowa, lecz fakty.
Jezus zmartwychwstał, bo w miłości ukrzyżowanej znalazł nowe życie i tą
miłością buduje teraz Kościół, dając mu nowe istnienie.
Kazanie na Górze nie jest prawem. To my jesteśmy skłonni
wszędzie widzieć prawo, dlatego i tę zasadę również tak
przyjmujemy. Tymczasem Miłość, o jakiej czytamy w Kazaniu na
Górze jest nie tyle Prawem, co darem — życiem Jezusa w
nas. Styl chrześcijańskiego życia wypływa z faktu, że Bóg
jeszcze raz mnie stworzył, zrodził z Siebie, ze śmierci przeprowadził
do życia. Życie Boga we mnie polega w swej istocie na Tajemnicy. Już
nie ja żyję sam w sobie, lecz żyje we mnie Chrystus. (Por. Ga 2:20).
Wejść z powrotem w reżim Prawa, traktować chrześcijaństwo jako Prawo,
to jest wielka pokusa współczesnego Kościoła. Tymczasem
chrześcijaństwo jest czymś więcej, jest kształtowaniem w nas Chrystusa,
gdy On zaczyna w nas żyć z tą miłością. Jeżeli we mnie będzie żył
Jezus, to będę wiedział jak postępować w życiu od sytuacji do sytuacji.
Da mi On nowy instynkt, nowego Ducha, i będę wiedział czy w konkretnym
przypadku miłość ma się objawić surowością czy łagodnością.
My jednak zbyt łatwo ulegamy złudzeniu dokonania się naszego własnego
nawrócenia. Trzeba być dużo bardziej nieufnym wobec siebie i
nieprędko uważać siebie za nawróconego. Kazanie na
Górze stanowi fotografię nowego człowieka, etykę,
którą chrześcijanin spontanicznie rozumie i zachowuje.
Dziś w świecie żyje wielu chrześcijan, którzy nie przeżyli
jeszcze faktu nowych narodzin. Wszystko czeka na swoje
urzeczywistnienie i być może jest to sytuacja niejednego z nas. Aby to
jednak mogło nastąpić trzeba nam stawać się ludźmi sumienia, czyli
takimi, którzy liczą się ze swoim sumieniem, w jego zaciszu
wsłuchują się w głos Boga, wsłuchują się, nie tyle by
„słuchać”, ale by „usłyszeć”. Jeśli
masz wszystko, a nie masz
Boga — jesteś żałosnym nędzarzem. Jeśliś jest biedny, bo nie masz nic
lub niewiele, ale masz Boga — jesteś bogaczem.
Realizacja drogi, która się w nas dokonuje, to nie nasz trud
i wysiłek, lecz moc Boga, której świadomie, z własnego wyboru pozwalamy działać.
![]() |
Źródła internetowe |
![]() |
![]() |
![]() |
Prawa autorskie
![]() |
![]() |
U nas, tj. na LuxDei.pl RODO nie ma zastosowania, a pliki cookies wykorzystywane są jedynie w celu tworzenia statystyk związanych z liczbą odwiedzin niniejszej witryny. Odwiedzając nas akceptujesz ten fakt. Tutaj znajdziesz więcej informacji na temat cookies.
|
KANON Z TAIZÉ wykonawca nieznany Źródło MP3 |
≫ |